[FREELANCE] Mity o freelance'ie



Krzywe spojrzenia, uśmieszki za plecami, niewybredne komentarze o ciągłym siedzeniu na tyłku i nic nierobieniu. Tak z grubsza wyglądają nierzadko reakcje ludzi, gdy słyszą o freelance’ie. Tymczasem freelance to nie porażka, a często świadomy i ryzykowny krok do uniezależnienia się od toksycznych pracodawców i próba stworzenia własnej marki. Praca na własny rachunek z całym ryzykiem poniesienia strat.

Freelancer to osoba bezrobotna.

Nie wiem, jak trzeba wysoko zarzucać dupskiem, aby wyrobić sobie taki pogląd. Niestety wciąż pokutuje pogląd, że praca z domu to to samo co bezrobocie i na równi (bez urazy) ze skręcaniem długopisów. Nic nie mam do skręcania długopisów, bo żadna praca nie hańbi, ale chyba nie często zdarza się, by robili to uzdolnieni i wykształceni ludzie ze smykałką w jakiejś dziedzinie? Nie mówiąc już o tym, że freelance najczęściej nie jest przymusem, czy ostatnią deską ratunku, a świadomie podjętą decyzją. 

Freelancer to jakiś uczniak, który pracuje za uśmiech lub pracę „do portfolio”.

To prawda, że wielu zaczyna pracę na własny rachunek jako „wolny strzelec” i tak, to prawda, wielu w tym czasie dopiero zaczyna budować swoje portfolio. Ja też tak zaczynałem. Czy byli gorsi ode mnie? Tak. Tak samo, jak było niezliczenie wielu lepszych. Skoro jednak ktoś świadomie decydował się na moje usługi, to chyba musiałem oferować coś więcej niż tylko niskie ceny i wysoką jakość. Zwłaszcza że szybko zauważyły mnie dość spore marki na rynku.

Chcę powiedzieć, że nie zawsze jest tak, że, jak ktoś zaczyna, to gotów jest oddać swoją pracę za miskę ryżu, czy za ładny uśmiech. Robią tak głównie dzieci i (faktycznie) niektórzy studenci nieprzygotowani w żadnym stopniu do pracy w zawodzie. O ile ubolewam nad tymi ostatnimi, o tyle w tej pierwszej grupie problem rozbija się dodatkowo o pirackie oprogramowanie i brak poszanowania dla jakichkolwiek praw autorskich (p. np. miniaturki na YT po 2zł itp.).


Czy jako klient traktowałbym poważnie ofertę logo za free, wiedząc że to zwykle koszt od 600zł do (czasem) kilku tysięcy złotych? No odpowiedzmy sobie szczerze. Nie ma takiej opcji.


Trudno wyrokować kto tu jest czyją ofiarą. Zwłaszcza że nie posługujemy się tutaj żadnym konkretnym przykładem. Kilka razy sam spotkałem się z prośbą o projekt logo w JPG, byleby było taniej. Oczywiście odsyłam wówczas na inne portale, tłumacząc, że nie za format klient płaci, no ale co zrobić? Niestety ludzie sami decydują się na współpracę z osobą niekompetentną, a później płaczą, że coś jest skopane.


Doświadczeni freelancerzy często poza profesjonalnie wykonaną pracą, zgodnie ze sztuką oferują też kompleksową obsługę nierzadko wykraczającą poza standardy oferowane przez studia, czy agencje. Całkiem spore grono z czasem decyduje się też na własną działalność i wierz mi lub nie ale nie stać ich na takie „gorące oferty”.


A zakaz umieszczania pracy w portfolio? Jeśli jako klient nie spisałeś do umowy aneksu o poufności (płacąc przy tym srogo), to nie masz prawa zabraniać twórcy dzieła pokazywanie go w swoim portfolio. Nawet NDA z czasem wygasa i wówczas również nic nie da się w tej materii zrobić. Są co prawda jeszcze umowy niepisane, ale to temat na zupełnie inny wpis.

To osoba niedoświadczona lub niekompetentna z pirackim oprogramowaniem.

Jak wyżej. Nie wszyscy są dobrzy. Nie wszyscy są też uczciwi. Niezależnie od branży to niezaprzeczalny fakt 🤷

Nie chcę bronić piracenia, ale jest tak, że każdy jakoś zaczynał i nie zawsze były pieniądze na start. Każdy na początku radzi sobie jak umie.

Czy pirackie oprogramowania ma wpływ na dzieło? Moim zdaniem absolutnie nie. Można mieć najbardziej profesjonalne i legalne oprogramowanie za setki tysięcy złotych i kompletnie nic nie potrafić w nim zrobić. Z drugiej strony psucie sobie rynku konkurencyjnymi cenami i praca jako etatowy Kapitan Huk to krótkowzroczność, która szybko się zemści. Kiedyś i ty (piracie) nabierzesz ochoty na lepsze zarobki i zaczniesz oferować pełny profesjonalizm (choćby z chęci większego zysku), a jedyne co ci pozostanie to mokry o tym sen.


Często słyszę, że wydawcy sami puszczają w obieg pirackie wersje swoich programów lub dają ciche przyzwolenie na piracenie. Przyciągają w ten sposób i uzależniają ludzi od programu, jednocześnie przesuwając ciężar oryginału z możliwości uruchomienia na usługi zewnętrzne — bazy zdjęć, czcionek, tekstur, szablonów itp. To ciekawa strategia z punktu widzenia nowoczesnego marketingu, bo robi z piratów orędowników swojej marki i to jeszcze na długo przed zakupem oryginalnej wersji. Genialne posunięcie, które rzadko kończy się hejtem na markę. Gdy ta wyda wadliwą wersję, ci zwyczajnie ją porzucają ją w ciszy, w przeciwieństwie do uczciwych konsumentów, którzy wydają duże pieniądze na aktualizacje, abonamenty, czy nowe wersje softu.

Słyszałem też, że wystarczy raz na jakiś czas wypuścić “popsutą” wersję pirata, a ten zmuszony jest wówczas albo na pracę z nieaktualną wersją albo kupno działającej wersji. Ciekawe, że najczęściej „popsute” piraty to te po radykalnych zmianach w sofcie, czyż nie?


Jeśli czyta to jakiś domorosły pirat-grafik, to nie mogę nie wspomnieć o pakiecie  Affinity. Programy nie są drogie, a koszty zwracają się z pierwszym zleceniem. No i sumienie pozostaje czyste 😉

Freelancer ma ciągły urlop i życie na wy**bce.

Tak, freelancer może pracować gdzie chce, także na wyjeździe, działce, czy w ogrodzie, to dla wielu kusząca perspektywa, ale czy to zdrowe mieć urlop i pracować? No niestety nie zawsze jest tak kolorowo. Nie każdy potrafi tak łatwo oddzielić pracę od czasu relaksu, o czym piszę tutaj.

Praca z domu naprawdę często jest utożsamiana z bezrobociem. Pół biedy jak przez osoby starsze, ale wielu młodych też tkwi dalej w średniowieczu i nie zna takich rozwiązań jak Skype, Google Meat, Asana, Slack, czy wiele innych narzędzi ułatwiających pracę zdalną. Co z resztą dobitnie udowodniła pandemia. Wiele polskich firm wolało w 2020 roku przejść na tryb pracy zmianowej, ryzykując przy tym zdrowiem pracowników i kwarantanną całych zakładów, zamiast przenieść niektóre działy na pracę zdalną. Niestety w głowach wielu kierowników i prezesów wciąż pokutuje pogląd, że praca to wyłącznie stacjonarnie. Prawda jest taka, że wiele branż od dawna działa zdalnie (jak choćby księgowość), a oni i tak tego nie dostrzegają. Nie widzą też, że zapewnienie stanowiska pracy, to gigantyczne koszty — lokal, komputer, oprogramowanie, ogrzewanie, standardy sanitarne i BHP, oraz wiele, wiele innych, którymi pracodawca jest przymuszony prawnie, a które może przerzucić na pracownika w systemie zdalnym. Nie wszystkie oczywiście się da, ale zdecydowaną większość... Tacy ludzie chyba mają gdzieś czy praca jest WYKONANA, o ile jest WYKONYWANA.

Z punktu widzenia freelancera ważne jest ustalenie sobie z góry jakichś zasad i trzymanie się ich. Zwłaszcza na początku. Nie wolno na wszystko się godzić, aby tylko klient był zadowolony. Często zwraca się to przeciwko nam i tracimy szacunek drugiej strony. (Polecam wpis o higienie pracy z domu).


Na koniec po prostu muszę obalić ostatni mit:

Freelancer nie jest tak wydajny jak pracownik na etacie.

Nadal masz wątpliwości? Dodam tylko, że freelancer nie tylko ryzykuje dużo więcej niż etatowy pracownik, ale również, ma dużo mniej czasu na kawki i pogaduchy o niczym, bo zarabia wyłącznie na swojej pracy.
Dodaj do tego ciągłe dbanie o higienę pracy, a zrozumiesz, że nikt nie będzie pierdział w stołek przez osiem bitych godzin, aby drugie tyle siedzieć w nocy lub weekend (gdy reszta rodziny ma zazwyczaj wolne), bo gonią go terminy.

Komentarze